piątek, 5 kwietnia 2013

Martwe Zło (2013) - recenzja

Martwe zło wychodzi z ukrycia!


Kultowy horror Sama Raimiego powraca w nowej odsłonie. 32 Lata po premierze oryginału, całą historię postanowił odświeżyć Fede Alvarez - urugwajski reżyser rozpoczynający tym filmem karierę w Hollywood. Zadanie dla debiutanta o tyle ciężkie, bo i presja była spora. Spełnić należało nie tylko oczekiwania fanów pierwowzoru, ale i widzów, których niespecjalnie interesowały przygody Asha i spółki. Mimo że tak za scenariusz jak i produkcję odpowiadał zarówno Raimi jak i Bruce Cambell, pierwowzór pozostał dziełem niedoścignionym; a połączenie klasyki z nowoczesnością udało się urugwajskiemu twórcy tylko połowicznie.

Film otwiera klimatyczne back story. Młoda dziewczyna opętana przez demona zostaje poddana obrzędowi oczyszczenia. Cały proces wydaje się mieć pomyślne zakończenie - ciało nieszczęsnej kobiety spalono. Zło zostaje więc uśpione w czeluściach opuszczonego domostwa. Do czasu, gdy grupka młodych ludzi przybywa tam jakiś czas potem. Trafia w ich ręce legendarna księga zmarłych, zawierająca tajemniczą inwokację. Nieświadomi tego co ich czeka, przez przypadek przywołują dawno zapomniane demony.

Martwe zło straszy w pięknej scenerii. Alvarez jest bowiem przede wszystkim znakomitym rzemieślnikiem, który dzięki intrygującym zdjęciom i niebanalnej pracy kamery, potrafił wykreować klimat rodem z największych klasyków kina grozy. Las straszny, drewniana podłoga skrzypi w odpowiednich momentach, a opuszczony domek wygląda na idealną scenerię do odprawiania egzorcyzmów. Pierwsza połowa filmu, to rasowy straszak, którego atmosfera udanie koresponduje z oryginałem Raimiego. Im większe jednak rozbestwienie demonów, tym bardziej cała historia staje się brutalna, skłaniając się tym samym w kierunku typowego kina gore. Posoka leje się strumieniami, a kończyny zgrabnie zostają odcinane.

Do pełnej satysfakcji brakuje jedynie zgrabnego scenariusza, przesyconego czarnym humorem, który był siłą napędową oryginalnego Martwego zła. Dzieło Alvareza cierpi jednak z powodu kulawych dialogów i powielania gatunkowych kliszy. Mamy więc obowiązkowo samotną wędrówkę do ciemnej piwnicy, rozdzielanie się w najmniej odpowiednim momencie i dziewczynę w przykrótkich szortach, filmowaną z perspektywy podłogi. O ile takie oczywistości w niedawnym Domu w głębi lasu okraszone były sporym dystansem i humorem, o tyle w Martwym źle sprowadzają się do coraz większego banału. Na szczęście bardzo dobrze odnajduje się w tej sytuacji Jane Levy, która przeżywała ciężkie chwile, gdy fani oryginału dowiedzieli się, że Asha zastąpiono postacią kobiecą. Mimo to aktorce udało się stworzyć równie ciekawą bohaterkę, wiarygodną zarówno w sferze komediowej jak i demonicznej. To właśnie ona, do spółki z wyalienowanym jak zwykle Lou Taylorem Puccim, brylują na ekranie. Momentami ocierając się o parodię biorą w cudzysłów postaci typowej final girl i slasherowego nerda.

Można więc ubolewać, że Martwe zło padło ofiarą mody na remake'i, jest tylko i wyłącznie skokiem na kasę, a w ogóle to zostanie zapomniane po miesiącu od premiery. Nie mniej jednak jest to całkiem sprawnie nakręcony obraz, który stara się przebić przez prawdziwy gąszcz horrorów regularnie zalewających kina. Skutecznie?

Ortodoksyjni fani pamiętnego debiutu Sama Raimiego mogą poczuć się rozczarowani. Alvarez stworzył bowiem dzieło dość nierówne, które zbliżając się ku końcowi coraz bardziej zaczyna przypominać efekciarską, na siłę wydłużaną feerię barwnych obrzydliwości. Martwe zło jest więc niczym więcej jak elegancko nakręconym remakiem. Pozbawiony równie dobrej podpory scenariuszowej będzie jednak tylko nową wersją kultowego horroru. Momentami dość nieudolnie operując formą gatunkową, Alvarez sprowadza całą historię do niezamierzonej parodii, wywołującej uśmiech politowania.

Można rzec, nie ten czas nie to miejsce, a w tak wyeksploatowanym gatunku jakim jest horror, ciężko powiedzieć coś nowego. Film Urugwajczyka nie ma więc tego samego zaplecza historycznego, które sprzyjało dziełu Raimiego. Dziś, gdy podobnych tworów jest dużo więcej, ciężko powtórzyć sukces oryginału, który w najbardziej sprzyjających slasherom latach 80, święcił triumfy. Stając się po trzech dekadach historii obrazem kultowym, inspirującym kolejne pokolenia twórców.

Rewelacyjnie zrealizowany remake nie oferuje co prawda nowego spojrzenia na gatunek, ani nie mówi nic co do tej pory nie zostało powiedziane, mimo wszystko może być niezobowiązującą rozrywką na wieczór. Szczególnie ci, którzy nie szukają w filmie Alvareza jak najwierniejszego odwzorowania oryginału, mogą wyjść z kina zadowoleni. Połechtani szczególnie tym, że ponoć nie było jeszcze tak przerażającego filmu, jak ten który właśnie widzieli. Martwe zło wracając po raz kolejny do życia, nadal może więc straszyć, mimo że tym razem czyni to już bez większego polotu.

Marta Płaza

1 komentarze:

  1. Moim zdaniem, bardzo dobrze zrobiony, brutalny i naturalistyczny obraz. Pod względem fabuły ma niewiele wspólnego z oryginałem, więc nawet ciężko go z nim porównać. No i przez większość seansu zastanawiałem się, na co twórcom było te 100 tysięcy litrów sztucznej krwi - które ponoć wykorzystano przy produkcji filmu :)

    OdpowiedzUsuń