Martwe zło wychodzi z ukrycia!

Film otwiera klimatyczne back story.
Młoda dziewczyna opętana przez demona zostaje poddana obrzędowi
oczyszczenia. Cały proces wydaje się mieć pomyślne zakończenie -
ciało nieszczęsnej kobiety spalono. Zło zostaje więc uśpione w
czeluściach opuszczonego domostwa. Do czasu, gdy grupka młodych
ludzi przybywa tam jakiś czas potem. Trafia w ich ręce legendarna
księga zmarłych, zawierająca tajemniczą inwokację. Nieświadomi
tego co ich czeka, przez przypadek przywołują dawno zapomniane
demony.
Martwe zło straszy w pięknej
scenerii. Alvarez jest bowiem przede wszystkim znakomitym
rzemieślnikiem, który dzięki intrygującym zdjęciom i niebanalnej
pracy kamery, potrafił wykreować klimat rodem z największych
klasyków kina grozy. Las straszny, drewniana podłoga skrzypi w
odpowiednich momentach, a opuszczony domek wygląda na idealną
scenerię do odprawiania egzorcyzmów. Pierwsza połowa filmu, to
rasowy straszak, którego atmosfera udanie koresponduje z oryginałem
Raimiego. Im większe jednak rozbestwienie demonów, tym bardziej
cała historia staje się brutalna, skłaniając się tym samym w
kierunku typowego kina gore. Posoka leje się strumieniami, a
kończyny zgrabnie zostają odcinane.
Do pełnej satysfakcji brakuje jedynie
zgrabnego scenariusza, przesyconego czarnym humorem, który był siłą
napędową oryginalnego Martwego zła. Dzieło
Alvareza cierpi jednak z powodu kulawych dialogów i powielania
gatunkowych kliszy. Mamy więc obowiązkowo samotną wędrówkę do
ciemnej piwnicy, rozdzielanie się w najmniej odpowiednim momencie i
dziewczynę w przykrótkich szortach, filmowaną z perspektywy
podłogi. O ile takie oczywistości w niedawnym Domu w
głębi lasu okraszone były
sporym dystansem i humorem, o tyle w Martwym źle
sprowadzają się do coraz większego banału. Na szczęście bardzo
dobrze odnajduje się w tej sytuacji Jane Levy, która przeżywała
ciężkie chwile, gdy fani oryginału dowiedzieli się, że Asha
zastąpiono postacią kobiecą. Mimo to aktorce udało się stworzyć
równie ciekawą bohaterkę, wiarygodną zarówno w sferze komediowej
jak i demonicznej. To
właśnie ona, do spółki z wyalienowanym jak zwykle Lou Taylorem
Puccim, brylują na ekranie. Momentami ocierając się o parodię
biorą w cudzysłów postaci typowej final girl i slasherowego nerda.
Można
więc ubolewać, że Martwe zło
padło ofiarą mody na remake'i, jest tylko i wyłącznie skokiem na
kasę, a w ogóle to zostanie zapomniane po miesiącu od premiery.
Nie mniej jednak jest to całkiem sprawnie nakręcony obraz, który
stara się przebić przez prawdziwy gąszcz horrorów regularnie
zalewających kina. Skutecznie?
Ortodoksyjni fani
pamiętnego debiutu Sama Raimiego mogą poczuć się rozczarowani.
Alvarez stworzył bowiem dzieło dość nierówne, które zbliżając
się ku końcowi coraz bardziej zaczyna przypominać efekciarską, na
siłę wydłużaną feerię barwnych obrzydliwości. Martwe zło jest
więc niczym więcej jak elegancko nakręconym remakiem. Pozbawiony
równie dobrej podpory scenariuszowej będzie jednak tylko nową
wersją kultowego horroru. Momentami dość nieudolnie operując
formą gatunkową, Alvarez sprowadza całą historię do
niezamierzonej parodii, wywołującej uśmiech politowania.
Można rzec, nie
ten czas nie to miejsce, a w tak wyeksploatowanym gatunku jakim jest
horror, ciężko powiedzieć coś nowego. Film Urugwajczyka nie ma
więc tego samego zaplecza historycznego, które sprzyjało dziełu
Raimiego. Dziś, gdy podobnych tworów jest dużo więcej, ciężko
powtórzyć sukces oryginału, który w najbardziej sprzyjających
slasherom latach 80, święcił triumfy. Stając się po trzech
dekadach historii obrazem kultowym, inspirującym kolejne pokolenia
twórców.
Rewelacyjnie
zrealizowany remake nie oferuje co prawda nowego spojrzenia na
gatunek, ani nie mówi nic co do tej pory nie zostało powiedziane,
mimo wszystko może być niezobowiązującą rozrywką na wieczór.
Szczególnie ci, którzy nie szukają w filmie Alvareza jak
najwierniejszego odwzorowania oryginału, mogą wyjść z kina
zadowoleni. Połechtani szczególnie tym, że ponoć nie było
jeszcze tak przerażającego filmu, jak ten który właśnie
widzieli. Martwe zło wracając po raz kolejny do życia, nadal może
więc straszyć, mimo że tym razem czyni to już bez większego
polotu.
Marta Płaza
Moim zdaniem, bardzo dobrze zrobiony, brutalny i naturalistyczny obraz. Pod względem fabuły ma niewiele wspólnego z oryginałem, więc nawet ciężko go z nim porównać. No i przez większość seansu zastanawiałem się, na co twórcom było te 100 tysięcy litrów sztucznej krwi - które ponoć wykorzystano przy produkcji filmu :)
OdpowiedzUsuń