wtorek, 23 lipca 2013

Obecność (2013) - recenzja


Dzięki Cinema City i Warner Bros mogliśmy zobaczyć przedpremierowo film "Obecność".

"Słynna para badaczy zjawisk paranormalnych zostaje poproszona o pomoc rodzinie, którą terroryzuje potężny demon"

Obecność to typowy przedstawiciel nurtu filmowego z nawiedzonym domem, zastraszaniem właścicieli i w końcu przejmowania któregoś z domowników. Jednak reżyser James Wan zdecydowanie pod płaszczykiem "prawdziwej historii" starał się sięgnąć do granic absurdu i wykorzystać każdy filmowy chwyt który widział w kinie.

Mamy więc opowieść o aż 7 osobowej rodzinie (5 córek) i duchu czarownicy, oraz duchu w lalce i duchach w całym domu. Poważnie, duchów jest tutaj cała masa - czasami związane ze sobą, czasami zupełnie bezsensownie nie związane. Drzwi trzaskają, zegary się zatrzymują. Dzieci widzą naprawdę dobrze ucharakteryzowane zjawy, dorośli na szczęście dość szybko zaczynają im wierzyć i też je widzą. Dwójka badaczy rozstawia po całym domu kamery (mamy lata 60!), wszystkie ptaki uderzają w ściany budynku, strzelby lewitują, a badaczka będąca medium widzi każdą scenę z czyjegoś życia tylko po dotknięciu zdjęcia i w ogóle co tu się nie dzieje. Poważnie, ilość motywów po jakimś czasie przestała śmieszyć, tego wszystkiego zdecydowanie było za dużo.

Do tego muszę się przyczepić do aktorów. O ile Patrick Wilson (tata z Naznaczonego) poradził sobie jak zwykle świetnie, o tyle reszta osób to jakaś castingowa porażka. Córki nie są do siebie podobne, rodzice do nich też nie, i wszyscy uśmiechają się jakby mieli porażenie twarzy. Zabija zwłaszcza ostatnia scena i całe przedstawienie matki. Mi się wydawało że Heath Ledger żyje i w jokerowej charakteryzacji był jej kaskaderem w trudniejszych scenach. Wyszło dość żałośnie.

Jeśli chodzi o sam wygląd filmu - tutaj jest już lepiej. Posępny dom, ubrania z lat 60 (idealne! nawet odpowiednie samochody), świetny sposób mówienia i kilka smaczków w postaci posępnych gadżetów jak np. pozytywki. Jest dużo ciemności i sporo "wyskakujących" momentów - idzie się przestraszyć. Jak na horror, w dodatku oparty "na faktach" mamy tutaj miszmasz potężnej grozy, z wyrazami niedowierzania w stylu: "okej, tak to już na pewno się nie zdarzyło". Chyba trzeba być wiernym fanem tego podgatunku.

Muzyka w dzień jest skoczna, a w nocy przerażająca.

Generalnie film jest dość dobry i warto wybrać się na niego do kina, ale zastanawiałem się przez cały seans jakim cudem wytwórnie się na takie rzeczy zgadzają. Przychodzi reżyser i mówi: zrobię film o nawiedzonym domu, opętaniach i w ogóle skopiuje co się da ze wszystkiego? I to przechodzi?

Dziwna sprawa, zwłaszcza że dla mnie jako osoby mającej wiedzę w temacie - film wyskoczył jak Filip z konopii. Nie słyszałem o nim aż do momentu reklam w telewizji.

Czy warto iść do kina? Wydaje mi się że w tym roku już nic lepszego w tym temacie się nie zapowiada, a i poprzednie filmy jak np. Ostatni Egzorcyzm. Część 2 - były zdecydowanie debilniejsze.

Dla wielbicieli wiktoriańskich posiadłości, kopiowania z Sinister, głupich zachowań i dobrze zrobionych potworów.

Ocena z przymrużonym okiem 7/10. (premiera 26.07)

Dziękujemy Cinema City za zaproszenie.


1 komentarze:

  1. Jak dla mnie to najlepszy horror Wana (przebił nawet genialnego "Naznaczonego") i jak na razie najlepszy tegoroczny horror, jaki widziałam. Klimat, stylizacja na lata 70-te, wciągająca, choć schematyczna fabuła (co akurat w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadza), wiarygodni bohaterowie i daleko idąca dosłowność w obrazowaniu zjawisk nadprzyrodzonych, co wolę od przemykających cieni. No, coś znakomitego po prostu.

    OdpowiedzUsuń