środa, 1 kwietnia 2015

Szaleństwa dźwiękowca w Berberian Sound Studio

Zawód miksera dźwięku nie jest tym, który zaprząta szczególną uwagę przeciętnego kinomana podczas seansu. Jeżeli nie jesteśmy profesjonalistami, dźwięk przyjmujemy jako oczywisty element filmu, nie skupiając się na jego niuansach, charakterze czy procesie tworzenia. Inżynierowie dźwięku doceniani są nagrodami (a i to nie zawsze), ale uwielbienie widzów ich nie dotyka. Ten niewdzięczny zawód w swoim filmie postanowił ukazać Peter Strickland. 




Lata 70. Brytyjski dźwiękowiec Gilderoy(w tej roli znakomity jak zwykle Toby Jones), obdarzony typową dla swojego narodu rezerwą przybywa do Włoch, aby udźwiękowić horror. Praca jest o tyle trudna, bo przychodzi mu zmierzyć się nie tylko z temperamentnymi Włochami, każdego dnia znajdującymi okazję do świętowania, ale również mrocznymi wydarzeniami dziejącymi się na planie, oraz poza nim...Atmosfera się zagęszcza, a zagubiony mężczyzna z każdym dniem traci poczucie rzeczywistości, nie mając już pewności z kim i nad czym tak naprawdę pracuje.




Film Stricklanda to prawdziwa gratka dla miłośników horroru, mimo że sam film ciężko horrorem nazwać. Opowieści o brytyjskim dźwiękowcu, który zaczyna popadać w głęboką paranoję podczas pracy nad horrorem, bliżej jest do Lokatora Romana Polańskiego (do którego zresztą jawnie nawiązuje), niż do rasowego kina grozy. 




Oniryczny klimat, aura tajemnicy i czegoś nieokreślonego, co przeraża bardziej niż lęk podany wprost, fundują nam w filmie brytyjskiego twórcy, mocne przeżycia. Pogłębiająca psychoza Gilderoya została pokazana na ekranie z niezwykłym wdziękiem i wyważeniem. Przerysowanie i wyolbrzymienie takiej przemiany nie byłoby w tym przypadku trudne. Na szczęście Stricklandowi udało się tej wpadki uniknąć. Stonowane emocje, narastające wprost proporcjonalnie do rozwoju akcji, wyprowadzają nas ze stanu spokojnej świadomości poznawczej, aż po głęboką dezorientację i próbę pozbierania rozrzuconych kawałków fabuły. Nie do końca jesteśmy świadomi co tu jest faktem, a co jedynie majakiem i to właśnie ta niepewność jest źródłem największego lęku i dyskomfortu. Reżyser bardzo dobrze odrobił lekcję z kina psychologicznego, szczególnie z tej jego części, która opowiada o jednostkach, dla których własny umysł stał się więzieniem.



Strickland wyjął wszystko co najlepsze z wielkiego arcydzieła Polańskiego jakim był niewątpliwie film „Lokator”. Wymieszał to z lynchowską psychodelią, dodał szczyptę jedynej w swoim rodzaju estetyki giallo i w efecie otrzymał znakomity film psychologiczny, który ucieszy miłośników horroru, szczególnie tych lubujących się w wyłapywaniu wszelkich filmowych tropów kulturowych. 




A tych w Berberian Sound Studio jest wiele. Strikland składa hołd nie tylko historii kina, przywołując słynne dzieła, ale i samemu kinu od kuchni. Robi to z wielkim pietyzmem i poświęceniem, dlatego prezentacja pracy inżyniera dźwięku wypada nad wyraz ciekawie. 




Okazuje się, że przygotowując dźwięk do horroru Gilderoy używa takich niecodziennych rekwizytów jak warzywa, owoce, płótna czy szkło. Brzmi niewiarygodnie? A jednak! Dzięki rzetelnej pracy, te właśnie przedmioty po odpowiedniej obróbce mogą wywoływać efekt mrożący krew w żyłach. Każdy kij ma dwa końce i tak jest i tutaj, przez co film Striklanda czasami bywa przykładem na zwyczajny przerost formy nad treścią. Chociaż nawet tam gdzie forma jest znakomita, treść pozostaje trafnym jej uzupełnieniem, a nie brzydszą i mniej ciekawą siostrą. 




Niemniej jednak mimo efektownych zagrywek technicznych, Berberian Sound Stiudo, to przede wszystkim film o niezwykłości kina, który przy okazji podkreśla jego najważniejszą i zarazem złożoną rolę w produkowaniu emocji. Proces ten, przebiega dwutorowo. Na płaszczyźnie samej historii, gdzie główny bohater popada w paranoję pod wpływem pracy nad mrocznym materiałem, oraz na płaszczyźnie odbiorczej, gdy przedstawiona historia wpędza nas w poczucie niepewności i klaustrofobicznego lęku. 




Sam twórca bardzo dobrze wiedział kim się inspirować w taki sposób, aby z jednej strony złożyć hołd, a z drugiej zachować własny, intrygujący styl. Czerpiąc z estetyki włoskiego kina grozy giallo, sprawił że w jego filmie detale takie jak przedmioty czy ich kolory mają ogromne znaczenie, dodając do tego Lynchowską psychodelię, „kazał” swoim bohaterom tymi znaczeniami się przejmować, a przypominając sobie o analizie psychiki według Polańskiego, sprawił, że to przejmowanie się urosło do rangi problemu. 




Kino w interpretacji brytyjskiego reżysera to magia. Przerażająca, wieloznaczna, wpływająca na nas w szereg różnych sposobów. Kino w interpretacji brytyjskiego reżysera jest niezwykłe i ma wielką moc. Czy wiemy już jaki wpływ będzie miało na nas i jak jego moc sami wykorzystamy?



0 komentarze:

Prześlij komentarz