środa, 21 stycznia 2015

Wrota do piekieł - recenzja

Sam Raimi to nazwisko, którego nie trzeba szanującemu się entuzjaście horrorów przedstawiać. Gdy słynny twórca kultowej już dziś trylogii „Evil Dead” został zwolniony z funkcji reżysera serii filmów o Człowieku Pająku, to postanowił puścić oczko do starych fanów i zabrał się za realizację pierwszego od wielu lat horroru. Wypuszczone w 2009 „Wrota do piekieł” to jego powrót do korzeni, co ucieszy amatorów „Martwego Zła” i jednocześnie może zniechęcić wszystkich tych, którzy pragnęliby doświadczyć poważnego kina grozy.

Christine Brown jest młodą, rezolutną kobietą, która potrafi sobie wywalczyć lepsze życie. Pokonała nadwagę, wydostała się z rodzinnej wioski, ma dobrą posadę w banku i kochającego chłopaka z wyższych sfer. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko akceptacji ze strony jego rodziców i awansu na stanowisko zastępcy kierownika. Pewnego dnia do banku przychodzi pewna stara cyganka prosząc o przedłużenie czasu wymaganego do spłacenia hipoteki. Działająca pod presją walki o stołek Christine odmawia starszej kobiecie, za co ta w odwecie rzuca na nią klątwę. Wkrótce życie dziewczyny zamieni się w piekło.

Film z początku przypomina typowy nowoczesny horror, jednak dość szybko ujawniają się cechy typowe dla kina Raimiego i prawdopodobnie już około osiemnastej minuty widz podejmie decyzje co do tego, czy „Wrota do piekieł” to pozycja dla niego, czy też może totalna szmira, której nie zdzierży. Jak już wspomniałem we wstępie, to nie jest poważny tytuł. Sam Raimi miesza tutaj horror z pastiszem i trzeba liczyć na to, że podczas seansu zostaje na widza wylany kubeł kiczu, który powoduje, że niejednokrotnie prycha się ze śmiechu. Należy też oczekiwać tego, że film momentami potrafi być całkiem obrzydliwy, ale na szczęście dla osób o słabym żołądku „Wrota do piekieł” obrzydzają jedynie sporadycznie. Jeżeli chodzi o sam humor, to niejednokrotnie uświadczy się tutaj dobrze znanych zagrywek rodem z „Martwego Zła”. Niektóre podobieństwa aż biją z daleka i naprawdę nietrudno zauważyć, że to dzieło tego samego człowieka. Nie zdradzę o które fragmenty chodzi, ale jestem przekonany, że każdy entuzjasta przygód Asha Williamsa rozpozna je bez trudu. Cała reszta pokręci nosem. To wszystko nie oznacza jednak, że film z horrorem nie ma nic wspólnego. Raimi bardzo dobrze radzi sobie z tak zwanymi jump scare’ami, czyli tym takim już dość oklepanym straszeniem szybkimi ujęciami w których coś nagle przelatuje widzowi przed ekranem. O dziwo to się jeszcze sprawdza i pamiętam, że gdy po raz pierwszy oglądałem ten film w ciemnym pokoju ze słuchawkami na uszach, to kilka razy podskoczyłem do góry z wrażenia. Serio.

„Wrota do piekieł” to pozycja zbierająca skrajne opinie i trudno się temu dziwić. Mieszanka horroru i komedii niekoniecznie musi być strawna dla każdego widza. Głównym odbiorcami tego filmu będą przede wszystkim fani „Martwego Zła” i seans zapewni im z pewnością wiele frajdy. Całość ogląda się naprawdę przyjemnie i stanowi to miły przedsmak przed nadchodzącym serialem Ash vs Evil Dead, oraz kontynuacją Armii Ciemności. Oby tylko wypaliło…

Recenzja autorstwa Smoke Eatera z www.komnatadymu.blogspot.com



0 komentarze:

Prześlij komentarz