piątek, 31 października 2014

Opowiadanie "Lęki" autorstwa Trashy



Lęki



Najbardziej przeraża nas to, co kształtem przypomina człowieka. Wzdrygnął się i wyłączył stronę z obrazkami. Wyobraźnia grafików zdecydowanie go porażała. Zdeformowane twarze, powykręcane kończyny, hektolitry krwi i tona flaków. Skrzywił się, potrząsnął głową i z trudem powstrzymał się przed zaświeceniem światła. Nie jest już małym dzieckiem. Dyskretnie zerknął w najciemniejszy kąt pokoju. Żadnej skrzywionej mordy z wielkimi kłami. Odetchnął z ulgą. Powiódł wzrokiem po suficie – zero zjaw. Uchylił lekko zasłonę, wypatrując w napięciu twarzy bez reszty ciała, zawieszonej w powietrzu, patrzącej na niego białymi ślepiami. No dobrze, może powinien położyć się spać. Po chwili wahania zaświecił światło. Zaklął pod nosem i spojrzał z wrzutem na komputer. To przez te głupie obrazki jego serce teraz wali tak, jakby chciało wydostać się z klatki piersiowej i uderzyć o ścianę (swoją drogą w ścianie pewnie czyha ktoś, gotów to serce zeżreć). Nigdy więcej. Nie wlezie na te strony choćby mu za to płacili. Zaraz. W końcu zrobił to, bo płacą mu za to. Westchnął cicho, siadając na skraju łóżka. Naprawdę powinien zostać piekarzem. Miła praca. Chleb nie wygląda jak mutant, nie ma wielkich kłów i nie próbuje go zamordować. Przeciągnął się i opadł na poduszki. Horrorów nienawidził od dzieciństwa. Pamiętał, jak pewnego dnia przeskakując między kanałami, natknął się na upiorną scenę morderstwa pod prysznicem. Nie był pewien, czy dobrze pamiętał – nie był na tyle spaczony, by szukać tego filmu potem – ale miała w tym udział jakaś małpio – ludzka kreatura. I chyba łapa tej kreatury była dla niego najstraszliwsza z tego wszystkiego. Do tej pory scena, którą widział zaledwie przez kilka sekund, sprawiała, że budził się zalany potem. Od tego czasu sprawdzał także łazienkę. Wchodził do niej cicho, rozglądał się, dokładnie badał zawartość kabiny prysznicowej, oglądał podejrzliwie umywalkę, wsadzał nos do wszystkich szafek i porządnie zamykał drzwi. Kilka razy mocno szarpał za klamkę, by sprawdzić czy na pewno nikt nie będzie w stanie wejść do środka. Wszystkich bawiły te jego małe paranoje. Czuł się jednak pewniej, kiedy odprawiał swój rytuał przed kąpielowy, nawet jeśli oznaczało to, że będzie wyskakiwał mokry spod prysznica by sprawdzić drzwi po raz setny. To nic, jeśli w ten sposób ma ocalić swoje życie. Mimo wszystko cieszył się, że dziś wykąpał się przed oglądaniem tych chorych stron. Wzdrygnął się i sięgnął po książkę. Może lektura jakiegoś naukowego bełkotu uchroni go przed koszmarami? Plemię to miało w zwyczaju obdzierać pokonanych przez siebie wrogów ze skóry, następnie gotować ich kości i układać w stosy przed siedzibą wodza. Skór natomiast używano podczas ceremonii Otwierania Wrót. Główny kapłan nakładał na siebie skórę najznamienitszego z zabitych, by posiąść tym samym jego wiedzę. Podczas trwania ceremonii kapłan uważany był za istotę nie w pełni ludzką, bowiem ciało zabitego sprawiało, że… Zatrzasnął książkę, czując jak ogarnia go fala obrzydzenia. Okropna wyobraźnia podsuwała mu wizję mężczyzny, ubranego w zdartą skórę. Nieco go mdliło, ale naprawdę nie chciał iść teraz do łazienki. Zmusił się do wyłączenia lampki nocnej. Dokładnie skrył się pod kołdrą, zaciskając palce na pościeli. Oddychał niespokojnie, kryjąc oczy pod kurtyną powiek. Każdy dźwięk sprawiał, że otwierał je bardzo szeroko, dusząc się niemal ze zdenerwowania. Mucha, obijająca się o szafkę, trzask drewna, cichy szum komputera, podmuch wiatru na zewnątrz. Noc krzyczała, wzmagając jego irracjonalny lęk. Doskonale wiedział, że to wszystko, czego tak bardzo się boi, zapewne nigdy nie istniało i nie zaistnieje. Gdyby tylko mógł przełożyć swoją wiedzę na praktykę! W dzień nie stanowiło to żadnego problemu, jednak gdy tylko zachodziło słońce… zasnął w końcu, zmęczony swoimi urojeniami. 

*

Szedł deptakiem, biegnącym wzdłuż rzeki. Październikowe słońce otulało go ciepławym płaszczem. Wiedział jednak, że to pozór, bo gdy tylko zawieje wiatr, jego ciało rozdygota się z zimna. Spoglądał podejrzliwie na wiszące na niebie chmury. Wyglądały zupełnie niewinnie, co tylko wzmagało jego niepokój. Deptak był podejrzanie pusty. Rozejrzał się. Uświadomił sobie, że od kilku długich chwil nie słyszy szumu samochodów, które zwykle pędziły drogą ekspresową. Nie dostrzegał matek, które wybierały tę porę na spacery ze swoimi rozwrzeszczanymi dzieciakami. Nie widział starszych ludzi, którzy zazwyczaj przysiadywali na ławeczkach i prowadzili długie dysputy. Nigdy nie było też spieszących się wiecznie pracowników okolicznych banków. Przyspieszył kroku. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Deptak ciągnął się jednak w nieskończoność, a kończący go placyk z fontanną, którą cały czas widział na horyzoncie, nie zbliżał się ani trochę. Zaczął biec, najpierw truchtem, potem coraz szybciej. Słyszał tylko własny, nierówny oddech i tupot swoich butów. I nagle usłyszał jeszcze coś. Z początku niewyraźny szum, potem głośny pomruk. Zwolnił. Ostatnie kilka metrów do fontanny pokonał szybkim marszem. I wtedy zobaczył to. Miliony much, które unosiły się nad placykiem. Tłuste, czarne muchy, bzyczące głośno i ospale, obsiadające coś, czego nie był w stanie dostrzec. Zbliżył się, choć wcale nie miał na to ochoty. Jego nogi same go prowadziły, nie chcąc poddać się rozkazowi umysłu, który z całych sił chciał udać się w przeciwnym kierunku. Gdy podszedł dostatecznie blisko zobaczył co tak bardzo zainteresowało owady. Placyk pokryty był ludzkimi skórami. Zdartymi byle jak, rzuconymi na stosy. Cofnął się, tłumiąc krzyk. Muchy zaczęły wpychać mu się do ust, oczu i nozdrzy. Natychmiast rzucił się do ucieczki, próbując strącić natrętne owady. Choć zatykał usta dłonią, muchy jakimś cudem mnożyły się w nich, wypełniając jego policzki, wpadając do gardła, zatykając przełyk. Zbudził się z krzykiem. 

*

Sny nie powinny być tak potwornie realistyczne. Wspomnienie zdartych skór i owadów było tak żywe, że nie był w stanie pracować. Spróbował zjeść cokolwiek, ale kiedy tylko ugryzł przygotowany naprędce tost, wydało mu się, że to muchy wypełniają jego usta na nowo. Potrząsnął głową. Musi coś zjeść. Zapada zmrok. Zniechęcony otworzył laptop. Ekran startowy powitał go oślepiającym błękitem. Skrzywił się. Bolała go głowa. Odwrócił wzrok, czekając na całkowite uruchomienie się komputera. Cichy brzęk poinformował go o tym, że może zaczynać pracę. Spojrzał na ekran i wrzasnął. Nie przypominał sobie, by zmieniał tapetę, jednak teraz z pulpitu spoglądała na niego jedna z przeraźliwie zdeformowanych twarzy, które widział wczoraj. Uśmiechająca się złowieszczo ustami pozbawionymi warg, patrząca przegnitymi oczodołami i oblepiona wszechobecnymi muchami. Zatrzasnął pokrywę. Zerwał się z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Szpony paniki zaciskały się na nim coraz mocniej. 

DING DONG

Dzwonek do drzwi. Kogo do cholery niesie o tej porze? Kogo w ogóle do niego niesie? Ostrożnie uchylił drzwi.

-Tomek? Kochanie? Co ty robisz? Nie otworzysz drzwi matce? – odetchnął z ulgą, widząc kto go odwiedził. Wymamrotał powitanie i odsunął się, by mogła wejść.

-Bałagan jak zwykle. Zapewne nic nie jadłeś. Zdecydowanie, nie powinieneś mieszkać sam. Kompletnie nie umiesz o siebie zadbać… - jej słowa spływały na niego niczym kojący ból balsam. Przymknął oczy, oparł się o futrynę i przytaknął. Jego mama krążyła po pomieszczeniu, krytykując brak sterylnego porządku. 

-Nie martw się! Mama nie da ci zginąć z głodu. Upiekłam ciasteczka, koniecznie musisz spróbować …. – oznajmiła, rozpinając zamek w torebce. Przytaknął jej bezwiednie, opadając na krzesło. Patrzył jak myszkuje w pokaźnej torbie, wyjmując na blat kuchennego stołu coraz to nowe skarby. Zawsze podziwiał ilość rzeczy, które jego matka potrafiła nosić przy sobie. Czasem miał wrażenie, że w jej torebce odnalazłby nawet zaginioną Atlantydę. Przymknął oczy, odchylając się nieco na krześle. Jego mama mruczała coś pod nosem, najwyraźniej nie mogąc znaleźć paczki z ciastkami. 

BZzz… 

Otworzył oczy. Mucha? Jest prawie listopad. Te przeklęte latacze jeszcze nie wyzdychały? Odgonił ją dłonią, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Zdecydowanie nie chce oglądać tych okropnych owadów. Mucha zatoczyła w powietrzu koło i podleciała do jego mamy. Usiadła na kołnierzu jej koszuli. Skrzywił się. Paskudny owad stanowił okropny kontrast dla śnieżnobiałego materiału. 

-Zupełnie nie wiem gdzie je wsadziłam… Czasem mam wrażenie, że w mojej torebce jest czarna dziura – zaśmiała się, odgarniając włosy z karku. 

-Hm… gdzieś tu muszą być. Tomek? Masz może latarkę? – zmarszczyła lekko brwi, niemal wsadzając głowę do torby. Milczał. Mucha zeszła z kołnierzyka i usiadła na karku jego matki. A raczej na tym, co niegdyś było karkiem. Teraz widział skrwawiony splot mięśni, do których przylepione były pojedyncze kosmyki włosów. Jego mama zdawała się kompletnie tego nie dostrzegać. Beztrosko wyrzucała kolejne rzeczy na blat. Podwinęła nawet rękawy, a wtedy dostrzegł, że na jej rękach także brakuje płatów skóry. Poczuł silne mdłości. Zacisnął powieki, starając się uspokoić oddech. To omamy. Echo snu, który miał tej nocy. Podniósł się z krzesła i podszedł z trudem do matki.

-Ee… nie wiem… poszukam… mamo? Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie. Uniosła lekko głowę i posłała mu uśmiech znad torebki. Wydawała się nie zauważać, że po jej powiekach spaceruje ogromna, tłusta mucha.

-Wspaniale! Czemu pytasz? Odkąd chodzę na zumbę mam wrażenie, że jestem piętnaście lat młodsza! Za to ty wyglądasz okropnie – roześmiała się, kręcąc głową. Z trudem powstrzymał krzyk. Miał wrażenie, że gwałtowne ruchy jego matki sprawią, że jej głowa oderwie się i potoczy po blacie.

-Dzięki mamo. To idę poszukać latarki… - wdech, wydech. Musi się uspokoić. Jego mama ma racje, jest zdecydowanie przepracowany. Zje coś, wyśpi się porządnie i z pewnością dojdzie do siebie. 

DING DONG, DING DONG, DING DONG

-Kochanie otwórz! – w głosie mamy usłyszał nutę zniecierpliwienia. Nie miał ochoty otwierać, ale najwyraźniej osoba na zewnątrz miała zamiar dzwonić do końca świata. Podszedł do drzwi, uchylił je i wrzasnął. Na progu stała może dziesięcioletnia dziewczynka. Z jej czoła zwisał płat skóry, powiewający lekko na wietrze. Uśmiechała się szczerbatymi dziąsłami, potykając się o długie powłóczyste szaty. Wyciągała przed siebie pozbawione skóry dłonie. Na kościach palców wisiały pojedyncze włókienka mięśni.

-Tomeczku? Tomek! – usłyszał kroki, ale nie był w stanie się poruszyć. Stał wbity w futrynę, z trudem panując nad drżeniem nóg. Jego matka zwabiona okrzykiem weszła w korytarz i stanęła obok niego w drzwiach. Zacisnął wargi i spojrzał na nią. Marszczyła czoło, przypatrując się dziewczynce. Czyżby ona też to widziała?

-Och, Tomek… kompletnie nie umiesz się zachować! Ta urocza wiedźma przyszła po słodkości, prawda, kochana? A ja na szczęście znalazłam ciasteczka! Proszę, to specjalnie na Halloween! Piernikowe czaszki z lukrem! Przerażająco dobre! Wesołego Halloween, kochana! – szczebiocząca mama położyła na wyciągniętych dłoniach dziewczynki stos ciasteczek. Dziecko rozpromienione wrzuciło je do torebki i pobiegło dalej. Osunął się lekko po futrynie. 

-Tomek, co się z tobą dzieje? – zapytała go, patrząc w stronę biegnącego dziecka.

-Widziałaś.. .widziałaś jej twarz? I dłonie? Widziałaś te okropne kości, z których zwisały mięśnie? Zauważyłaś skórę na jej czole? – wyszeptał drżącym głosem.

-Och… głuptasie… naprawdę za dużo pracujesz. Przecież ta dziewczynka wyglądała zupełnie normalnie. Miała pulchniutkie dłonie, ale przecież to tylko dziecko. Zapewniam cię, że nie wystawały jej żadne kości… - roześmiała się, kręcąc lekko głową. Odwróciła się do niego i posłała mu uśmiech. Z lewej strony jej twarzy zniknęła połowa skóry. Przez rozdarte mięśnie prześwitywały dziąsła i zęby. 

*

Obudził się na czymś miękkim. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i spirytusu. Wiedział jakie miejsca pachną w ten sposób. Poczuł niemal ulgę. A więc to tylko przemęczenie. Musiał stracić przytomność. Teraz dadzą mu coś na uspokojenie, podkurują i odeślą do domu. Wszystko będzie dobrze. Musi przeprosić mamę za to, co wyprawiał. Pewnie bardzo się o niego martwi. Rozchylił powieki. Przy jego łóżku siedział lekarz w białym kitlu. Twarz zasłaniała mu maska chirurgiczna. Studiował jego kartę. Gdy zobaczył, że Tomek się obudził, uniósł dłoń w geście powitania. 

-Dzień dobry! Trochę się panu przysnęło – odezwał się głosem, który nieco niknął w białym materiale maski. 

-Ja… - odkaszlnął. Gardło miał okropnie suche.

-Zemdlał pan. Lekki uraz głowy, nic więcej. Poskładaliśmy pana, proszę się nie martwić – lekarz wydawał się nieco znudzony. Tomek zakaszlał, siadając z trudem. Dyskretnie spojrzał na lekarza. Zza maski wystawało czoło, zupełnie całe. Dłonie także wyglądały naturalnie. Nigdzie też nie widział much. Odetchnął i wyprostował się.

-Tak jak myślałem te przywidzenia, upadek… to pewnie skutek przemęczenia – gardło nadal było suche. Rozejrzał się w poszukiwaniu wody. W końcu dostrzegł butelkę w nogach łóżka. Lekarz tymczasem szukał czegoś po kieszeniach.

-Ach, to… też się tym zajmiemy. Co pan takiego widział? – zapytał, wyjmując z fałd fartucha strzykawkę i fiolkę z żółtawym płynem.

-To było okropne… muchy. Mnóstwo much i ludzie… pozbawieni skóry. Widziałem ich mięśnie, krew, kości… - wzdrygnął się na samo wspomnienie. Odkręcił buteleczkę z wodą i upił łyk. Zimny płyn nawilżył nieco jego gardło. 

-Rozumiem… - lekarz nie spojrzał na niego, napełniając strzykawkę płynem.

-Co to jest? – po raz pierwszy w tym pomieszczeniu Tomek poczuł dreszcz niepokoju. Przyglądał się lekarzowi, który właśnie odkładał pustą fiolkę na blat szafki.

-Hm? To? Chyba nie chce pan już widywać takich rzeczy, prawda? – mruknął, oglądając strzykawkę pod światło. Tomek skinął niepewnie głową.

-Proszę wyciągnąć rękę… mm.. świetnie – lekarz przetarł jego ramię wacikiem nasączonym spirytusem i nakłuł delikatnie jego skórę.

-Ale.. one nie są realne, prawda? - Tomek zacisnął wargi, czując jak chłodny płyn wtłaczany jest do jego organizmu.

-Realne? Realność to pojęcie względne, proszę pana – lekarz roześmiał się, naciskając mocniej na tłok strzykawki. Maska zsunęła się z jego twarzy, odsłaniając pozbawione warg usta, resztki mięśni na skórze policzków i dziąsła wypełnione muchami.

0 komentarze:

Prześlij komentarz