Lubicie
filmy o potworach? mam nadzieje, że tak, bo dziś będzie trochę o
tym jak potwory lubią kino. I to kino wszelakiej maści: od
podrzędnych i wyszydzanych produkcji wytwórni Asylum (szczególnie
"uwielbiana" przez niektóre grupy rekinowa fala), po
blockbustery, szturmem podbijające multipleksy. To właśnie do tej
drugiej grupy zaliczamy bohaterkę naszego dzisiejszego odcinka,
czyli Godzillę.
Efektowny
potwór po raz pierwszy pojawił się w japońskim filmie Godzilla
z 1954 roku. Dzieło wytwórni
Toho, niespodziewanie spotkało się z tak entuzjastycznym
przyjęciem, iż okazało się być początkiem całej serii przygód
kultowej już dziś istoty, która na dzień dzisiejszy pojawiła
się w kinie 36 razy. Warto dodać, że w przeróżnych kombinacjach,
odsłonach i konfiguracjach. Godzilla często bowiem występowała
nie tylko w pojedynkę, ale i w duecie z równie nietypowymi
przeciwnikami, siejąc zniszczenie w swojej ojczyźnie. Nie
zapominajmy jednak o tym, iż potrafiła czynić to w imię większego
dobra: jako obrończyni ludzkości, próbująca unicestwić mniej
przyjaźnie usposobionego potwora. Jako prawdziwa ikona i symbol
japońskiej kultury, w końcu została doceniona po drugiej stronie
pacyfiku. Amerykanie już w 1978 roku nakręcili własną kreskówkę,
której główną bohaterką była wielka jaszczura, jednak to
dopiero dwadzieścia lat później doczekała się swojego pierwszego
występu na kinowym ekranie. To właśnie w 1998 roku Roland
Emmerich, czyli spec od widowiskowego kina, zaprezentował światu
swoją własną, naszpikowaną gwiazdami, wizję Godzilli, która
siała zniszczenie w Nowym Jorku.
Amerykanie
nie poczuli jednak zbyt dużej sympatii do japońskiego stwora i
szybko zapomnieli o jego potencjale kinowym. Na całe 16 lat ryk
prastarej jaszczury ucichł, po to aby rozbrzmieć ze zdwojoną siłą
(wspomaganą wyśmienitym montażem dźwięku) w maju 2014 roku. Jak
wypadło odświeżenie kultowej historii? Trzeba przyznać, że
całkiem nieźle, chociaż nadal zgodnie z prawidłami amerykańskich
widowisk filmowych.
Historia
startuje w 1999 roku, kiedy to na Filipinach górnicy nieopatrznie
budzą do życia zarodek prehistorycznego, tajemniczego potwora.
Akcja szybko wiedzie nas do Tokio, gdzie dochodzi do tajemniczego
wybuchu w elektrowni atomowej, który pochłoną wiele ofiar i skaził
(?) najbliższą okolicę radioaktywnymi odpadami. Wbrew pozorom
przyczyną tego wypadku nie były anomalia pogodowe, o czym
przekonujemy się wraz z rozwojem wydarzeń. W kilkanaście lat po
pierwszym wybuchu dochodzi bowiem do kolejnego, którego sprawcą
jest skrzydlata bestia, żywiąca się atomami i odpadami
radioaktywnymi, która to już wkrótce doprowadzi do wybudzenia ze
snu tytułowej Godzillę...
Film
Garretha Edwardsa jest przede wszystkim efektownym widowiskiem -
czyli swoje główne założenie spełnia w 100%. Oszałamia
plenerami, efektami specjalnymi, bardzo dobrym i czystym dźwiękiem
(ryk Godzilli naprawdę niszczy bębenki), oraz świetną muzyką,
która perfekcyjnie buduje napięcie. Od strony technicznej nowa
Godzilla to prawdziwa designerska perełka. Wygląd tytułowego
potwora może cieszyć oko. Potężne gabaryty, dbałość o
najdrobniejszy szczegół, nadają całości świeżego wyglądu,
godnego współczesnych osiągnięć technologii. Twórcy włożyli
dużo energii w to, żeby Godzilla pojawiała się na ekranie z
prawdziwym przytupem (dosłownie). No właśnie...co do pojawiania
się. Sama kultowa bohaterka w pewnym momencie niknie z radarów
widza, ustępując miejsca swoim skrzydlatym konkurentom,
przypominającym krzyżówkę pająka i wyrośniętego stawonoga.
Mało tej Godzilli w Godzilli, bowiem twórcy momentami sami nie
wiedzą, kto tu jest mistrzem ceremonii. Godzilla, GMOLe, czy może
sami ludzie? wszystkich tu jest po trochu, przez co czasami wypada po
prostu słabo. Film Edwardsa cierpi na brak głównego bohatera,
ludzkiego antagonisty, który dźwigałby na swoich barkach misje
uratowania ludzkości. Aaron Taylor Johnson z jedną miną i
gabarytami twardziela często zlewa się z podobnym sobie tłem, Ken
Watanbe z inteligentnego doktorka przemienia się w milczące tło na
łajbie amerykańskiej marynarki wojennej, a Bryanowi Cranstonowi nie
pomógł sam scenariusz, tłumiący jego aktorską wirtuozerię.
Reszta równie dobrych nazwisk jak Hawkins, Olsen, Binoche czy
Strathairn została przygnieciona estetycznym przepychem całej
historii.
Mimo
że nowa Godzilla często ślizga się po zarysowanych wątkach,
traktując je bardzo pretekstowo (co z sentymentalnym wątkiem
rozłąki rodzinnej?) to trzeba reżyserowi oddać, iż samego
potwora nie potraktował jedynie w kategorii gotowej maszynki do
rozwalania wszystkiego na drodze. Postanowił nadać mu mocniejszy
rys psychologiczny (choć brzmi to abstrakcyjnie). Fakt faktem, mimo
że Godzilla z zadziwiającą łatwością niszczy okoliczne
wieżowce, to jednak nie pozbawiona jest tego pierwiastka natury,
który paradoksalnie odbiera jej przymioty okrucieństwa. Olbrzymia
jaszczura symbolizować może tutaj potęgę wszechmocnej przyrody,
która potrafi odrodzić się w każdej sytuacji i zawsze wygra z
siłą człowieka. GMOLe reprezentujące ludzką potęgę i dążenie
do podporządkowania sobie praw natury za wszelką cenę, musiały w
końcu ulec swojej mocniejszej konkurentce, która jednoznacznie
udowodniła, że człowiek na tym świecie często czuje się zbyt
pewny siebie.
To nie bohaterka, Godzilla jest i zawsze był facetem ;) Jedynie w Polsce go sfeminizowano sugerując się żeńską formą imienia. Co też dziwne, bo nawet w pierwszym filmie, który się u nas ukazał w latach 50' pojawił się jako "Godzilla: Król potworów".
OdpowiedzUsuńParodia Emmericha z 98' wyszła szczęśliwie Godzilli na dobre, bo Japończycy, którzy po końcu serii Heisei w 1995 zapowiedzieli, że więcej nie będą kręcić filmów o Godzilli, urażeni przez Amerykanów reaktywowali serię i powstało jeszcze kilka filmów w latach 1999-2004.
Co do filmu Edwardsa... Za dużo wątków ludzkich i sentymentalnych pierdół: kochająca się rodzina, jej dramat, rozłąka, ojciec walczący w szeregach dzielnej amerykańskiej armii, która ocieka patosem. Bleee... Sam Godzilla pojawia się niestety dopiero po godzinie.
Na plus zaliczam, że tym razem potwór pojawia się jako pozytywny bohater, a jednocześnie nie jest pajacem znanym nam z lat 70' (bo tylko wtedy Godzilla był pozytywnym bohaterem).