piątek, 16 maja 2014

Godzilla - recenzja

Lubicie filmy o potworach? mam nadzieje, że tak, bo dziś będzie trochę o tym jak potwory lubią kino. I to kino wszelakiej maści: od podrzędnych i wyszydzanych produkcji wytwórni Asylum (szczególnie "uwielbiana" przez niektóre grupy rekinowa fala), po blockbustery, szturmem podbijające multipleksy. To właśnie do tej drugiej grupy zaliczamy bohaterkę naszego dzisiejszego odcinka, czyli Godzillę.

Efektowny potwór po raz pierwszy pojawił się w japońskim filmie Godzilla z 1954 roku. Dzieło wytwórni Toho, niespodziewanie spotkało się z tak entuzjastycznym przyjęciem, iż okazało się być początkiem całej serii przygód kultowej już dziś istoty, która na dzień dzisiejszy pojawiła się w kinie 36 razy. Warto dodać, że w przeróżnych kombinacjach, odsłonach i konfiguracjach. Godzilla często bowiem występowała nie tylko w pojedynkę, ale i w duecie z równie nietypowymi przeciwnikami, siejąc zniszczenie w swojej ojczyźnie. Nie zapominajmy jednak o tym, iż potrafiła czynić to w imię większego dobra: jako obrończyni ludzkości, próbująca unicestwić mniej przyjaźnie usposobionego potwora. Jako prawdziwa ikona i symbol japońskiej kultury, w końcu została doceniona po drugiej stronie pacyfiku. Amerykanie już w 1978 roku nakręcili własną kreskówkę, której główną bohaterką była wielka jaszczura, jednak to dopiero dwadzieścia lat później doczekała się swojego pierwszego występu na kinowym ekranie. To właśnie w 1998 roku Roland Emmerich, czyli spec od widowiskowego kina, zaprezentował światu swoją własną, naszpikowaną gwiazdami, wizję Godzilli, która siała zniszczenie w Nowym Jorku.

Amerykanie nie poczuli jednak zbyt dużej sympatii do japońskiego stwora i szybko zapomnieli o jego potencjale kinowym. Na całe 16 lat ryk prastarej jaszczury ucichł, po to aby rozbrzmieć ze zdwojoną siłą (wspomaganą wyśmienitym montażem dźwięku) w maju 2014 roku. Jak wypadło odświeżenie kultowej historii? Trzeba przyznać, że całkiem nieźle, chociaż nadal zgodnie z prawidłami amerykańskich widowisk filmowych.

Historia startuje w 1999 roku, kiedy to na Filipinach górnicy nieopatrznie budzą do życia zarodek prehistorycznego, tajemniczego potwora. Akcja szybko wiedzie nas do Tokio, gdzie dochodzi do tajemniczego wybuchu w elektrowni atomowej, który pochłoną wiele ofiar i skaził (?) najbliższą okolicę radioaktywnymi odpadami. Wbrew pozorom przyczyną tego wypadku nie były anomalia pogodowe, o czym przekonujemy się wraz z rozwojem wydarzeń. W kilkanaście lat po pierwszym wybuchu dochodzi bowiem do kolejnego, którego sprawcą jest skrzydlata bestia, żywiąca się atomami i odpadami radioaktywnymi, która to już wkrótce doprowadzi do wybudzenia ze snu tytułowej Godzillę...

Film Garretha Edwardsa jest przede wszystkim efektownym widowiskiem - czyli swoje główne założenie spełnia w 100%. Oszałamia plenerami, efektami specjalnymi, bardzo dobrym i czystym dźwiękiem (ryk Godzilli naprawdę niszczy bębenki), oraz świetną muzyką, która perfekcyjnie buduje napięcie. Od strony technicznej nowa Godzilla to prawdziwa designerska perełka. Wygląd tytułowego potwora może cieszyć oko. Potężne gabaryty, dbałość o najdrobniejszy szczegół, nadają całości świeżego wyglądu, godnego współczesnych osiągnięć technologii. Twórcy włożyli dużo energii w to, żeby Godzilla pojawiała się na ekranie z prawdziwym przytupem (dosłownie). No właśnie...co do pojawiania się. Sama kultowa bohaterka w pewnym momencie niknie z radarów widza, ustępując miejsca swoim skrzydlatym konkurentom, przypominającym krzyżówkę pająka i wyrośniętego stawonoga. Mało tej Godzilli w Godzilli, bowiem twórcy momentami sami nie wiedzą, kto tu jest mistrzem ceremonii. Godzilla, GMOLe, czy może sami ludzie? wszystkich tu jest po trochu, przez co czasami wypada po prostu słabo. Film Edwardsa cierpi na brak głównego bohatera, ludzkiego antagonisty, który dźwigałby na swoich barkach misje uratowania ludzkości. Aaron Taylor Johnson z jedną miną i gabarytami twardziela często zlewa się z podobnym sobie tłem, Ken Watanbe z inteligentnego doktorka przemienia się w milczące tło na łajbie amerykańskiej marynarki wojennej, a Bryanowi Cranstonowi nie pomógł sam scenariusz, tłumiący jego aktorską wirtuozerię. Reszta równie dobrych nazwisk jak Hawkins, Olsen, Binoche czy Strathairn została przygnieciona estetycznym przepychem całej historii.


Mimo że nowa Godzilla często ślizga się po zarysowanych wątkach, traktując je bardzo pretekstowo (co z sentymentalnym wątkiem rozłąki rodzinnej?) to trzeba reżyserowi oddać, iż samego potwora nie potraktował jedynie w kategorii gotowej maszynki do rozwalania wszystkiego na drodze. Postanowił nadać mu mocniejszy rys psychologiczny (choć brzmi to abstrakcyjnie). Fakt faktem, mimo że Godzilla z zadziwiającą łatwością niszczy okoliczne wieżowce, to jednak nie pozbawiona jest tego pierwiastka natury, który paradoksalnie odbiera jej przymioty okrucieństwa. Olbrzymia jaszczura symbolizować może tutaj potęgę wszechmocnej przyrody, która potrafi odrodzić się w każdej sytuacji i zawsze wygra z siłą człowieka. GMOLe reprezentujące ludzką potęgę i dążenie do podporządkowania sobie praw natury za wszelką cenę, musiały w końcu ulec swojej mocniejszej konkurentce, która jednoznacznie udowodniła, że człowiek na tym świecie często czuje się zbyt pewny siebie.  

1 komentarze:

  1. To nie bohaterka, Godzilla jest i zawsze był facetem ;) Jedynie w Polsce go sfeminizowano sugerując się żeńską formą imienia. Co też dziwne, bo nawet w pierwszym filmie, który się u nas ukazał w latach 50' pojawił się jako "Godzilla: Król potworów".

    Parodia Emmericha z 98' wyszła szczęśliwie Godzilli na dobre, bo Japończycy, którzy po końcu serii Heisei w 1995 zapowiedzieli, że więcej nie będą kręcić filmów o Godzilli, urażeni przez Amerykanów reaktywowali serię i powstało jeszcze kilka filmów w latach 1999-2004.

    Co do filmu Edwardsa... Za dużo wątków ludzkich i sentymentalnych pierdół: kochająca się rodzina, jej dramat, rozłąka, ojciec walczący w szeregach dzielnej amerykańskiej armii, która ocieka patosem. Bleee... Sam Godzilla pojawia się niestety dopiero po godzinie.

    Na plus zaliczam, że tym razem potwór pojawia się jako pozytywny bohater, a jednocześnie nie jest pajacem znanym nam z lat 70' (bo tylko wtedy Godzilla był pozytywnym bohaterem).

    OdpowiedzUsuń