sobota, 24 sierpnia 2013

Dary Anioła: Miasto kości (2013) - recenzja

Jak to zwykle z filmami tego typu bywa - mamy do czynienia z kultową już ekranizacją serii książek (komiks
też jest) o której nikt w naszym kraju nie słyszał. Serię napisała Cassandra Clare - taka pani która "sławę" zdobyła tworząc fanfiki Harrego Pottera czy Władcy Pierścieni. Tyle wstępu.

Dary Anioła nie są zmierzchopodobne. To niewątpliwie duży plus, ponieważ opowieść nie jest aż tak naiwna. Natomiast film leży gdzieś pomiędzy Harrym Potterem właśnie, a Igrzyskami Śmierci przeplatanymi wątkami z Pięknych Istot. Taki miks - trzeba mieć to na uwadze.

"Młoda dziewczyna odkrywa, że widzi więcej niż inni. Otóż potomkowie aniołów walczą z demonami na naszych ulicach. Gdy jej matka znika, Clary (Lilly Colins) przyłącza się do Nocnych Łowców by uratować świat".

Tak to pokrótce wygląda.

Aktorsko jest prawie dobrze, główne role - tych dobrych, jak i tego złego są świetnie obsadzone. Jeśli ktoś lubi Lilly Collins albo nie przeszkadza mu Jamie Campbell Bowe (który wygląda jak Jakub Gierszał) nie będzie mocno zawiedziony. Natomiast postacie drugoplanowe są momentami strasznie do kitu. Chociażby znów powołując się na "Piękne istoty" gdzie dało się w takich rolach obsadzić sławy jak chociażby Jeremiego Ironsa. Tutaj castingowcy trochę się zapomnieli i nie tylko dali ludzi nieznanych, to i o niepasujących twarzach. Sorry, jak się ubiera kogoś w kaptur i daje mu miecze to jednak musi do tego pasować.

Kwestia horroru: Mamy tutaj wilkołaki, bardzo ładne i jako ludzie i jako psy. Mamy tutaj wampiry w fajnym wydaniu: wyglądają jak zombiastyczne ćpuny, pełno żył na ciele, siniaków i niesamowity głód. W końcu mamy demony, naprawdę ładnie animowane demony, w dodatku ociekające ogniem. Strasznie wybitnie nie bywa, ale jest kilka szokujących momentów. Dodatkowo bardzo ładne zdjęcia i prowadzenie kamery (posępne miasto, piękny zamek, piękna szklarnia) nadają bardzo dużo uroku i nastroju grozy. Stroje u łowców obowiązkowo ze skóry, miecze obowiązkowo długie, wszelkie bestie nie prowadzą dialogów tylko pragną zabijać. W tym miejscu mamy dobry horror akcji.

Kwestia miłości: jest romans głównych bohaterów (chyba najdebilniejszy w historii kina), jest wpadanie we FriendZone, jest wątek homoseksualny - każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety nawet wkręcając się w fabułę, znać o sobie daje że jest to ekranizacja książki. Bardzo wielu rzeczy po prostu nie zrozumiałem, wiele rzeczy zostało po prostu odpuszczonych.

Muzyka natomiast jest cudowna, polecam od razu kupić soundtrack, jest tak jak trzeba - trochę normalnej muzyki, trochę wyjących chórów.

Film ogólnie cierpi jako ekranizacja na to co zawsze - skróty myślowe, natomiast jako horror akcji w połączeniu z romansem - da się go oglądać. Żarty niekiedy są wymuszone, ale można się uśmiechnąć.

Oczywiście obraz skierowany jest do kobiet, ale tak naprawdę dostaliśmy dość sprawnie zrealizowaną zupełnie nieznaną rzecz. Warto zerknąć, chociażby dlatego że książek jest jeszcze chyba 6 i prawdopodobnie zobaczymy tą markę jeszcze nie raz.

Ocena dla ludzi chcących mega horroru: 6/10, ocena dla ludzi lubiących wszelkie czary mary z wilkołakami 7/10 - i taką właśnie przyznaje ja.

0 komentarze:

Prześlij komentarz