czwartek, 16 czerwca 2016

Rekin z jeziora - recenzja

Rekinowe kino nadal ma się dobrze. Tym razem z krwiożerczą bestią przyjdzie walczyć asowi kina lat osiemdziesiątych – Dolphowi Lundgrenowi.

Kiedy w 1975 roku Steven Spielberg wypuścił na świat Szczęki, nie miał pojęcia, że kilka dekad później rekiny zawładną kinem. Wbrew założeniom reżysera, będzie to co prawda kino klasy B, ale uniwersum jakie zostało zbudowane wokół tych drapieżników, nadal może zadziwiać.

Mimo że już kilka lat wcześniej, przemysł rekinowego kina miał się dobrze, to jednak dopiero Rekinado rozpoczęło prawdziwy boom na filmy, w których rzeczone rybki funkcjonowały w różnych konfiguracjach. A to na plaży, a to w bagnie, a to w dwugłowej budowie. Nową pozycją na tym nietypowym poletku jest „Rekin z jeziora”, który swoim nazwiskiem reklamuje wielka gwiazda kina kopanego Dolph Lundgren.

Tytuł filmu w zasadzie zdradza fabułę. Oto w pewnym miasteczku, odpoczywających mieszkańców zaczyna terroryzować rekin, który za swoje domostwo tym razem wybrał sobie zbiornik słodkowodny. Przez kolejne minuty obserwujemy więc zmagania dzielnych mundurowych, oraz bohaterów powracających do łask (w tej roli idealny Dolph), którzy robią wszystko, aby przywrócić spokój w zapomnianej przez Boga mieścinie.

Polskim dystrybutorem filmu, jest renomowana firma KINo ŚWIAT, która podpisując się pod tym dziełkiem, ironicznie mruga do widza. Wszak, nie ma co tak wszystkiego brać na poważnie. Rekin z jeziora to rasowy b klasowiec. Z nadętym, przerysowanym aktorstwem, kretyńskimi zwrotami akcji i samą fabułą, grubymi nićmi szytą. Nie można zapominać też wspaniałych, pretensjonalnych dialogów, jakże typowych dla narracji kina klasy B. Wszystko to spina niezapomniana ścieżka dźwiękowa, która do spolki z montażem, daje w efekcie sceny raz godne Słonecznego Patrolu, raz filmów dokumentalnych. Twórcy filmu nie udają niczego. Dobrze się bawią wrzucając nas w wir pokręconej akcji, w której rozum śpi, a budzą się rekiny.


Obecność w tym filmie Dolpha Lundgrena wpisuje się w tendencję zapoczątkowaną przez Rekinado, które paradoksalnie przywróciło do łask dawno zapomniane gwiazdy z Tarą Reid i Ianem Zieringiem na czele. Rekin z jeziora co prawda, nie powtórzy wielkiego sukcesu filmu stacji The Asylum, niemniej jednak będzie niezapomnianym punktem na gruncie filmografii szwedzkiego gwiazdora. Czasami trzeba olać klasowy system świata filmu, nawet jeżeli tylko po to, aby mieć za co zapłacić rachunki. Rekin z jeziora to historia, o której zapomnicie, pięć sekund po wyłączeniu playera, niemniej jednak do tego czasu, przy odrobinie dystansu, będzie bawić się znakomicie.  

0 komentarze:

Prześlij komentarz