wtorek, 11 marca 2014

Tylko kochankowie przeżyją - recenzja

Motyw wampira towarzyszy kinematografii niemalże od początków jej istnienia, systematycznie powracając w coraz to nowej formie. Znamienny jest fakt, że nawet przeszło 90 lat po premierze, jednego z najbardziej cenionych wampirycznych obrazów - Nosferatu - symfonia grozy, krwiopijcy nadal mają się w kinie bardzo dobrze. Jednakowoż jako że zmieniła się sama publika, to również obraz wampira uległ zmianie. Z jednej strony chroni nas to przed monotematycznością, z drugiej zaś...grozi popadaniem w niepotrzebne skrajności. Wodą na młyn publiczności miłującej się w sarkaniu i kręceniu nosem są szczególnie współczesne wampiryczne wariacje.

Wielbimy Maxa Schrecka, Christopher'a Lee czy Gary'ego Oldmana w rolach panów lubujących się w ludzkiej krwi. Na drugim biegunie jest gdzieś niepocieszony Robert Pattison i reszta obsady Zmierzchowej sagii, którą przeważająca część społeczeństwa uważa za potwarz dla innych bladolicych przedstawicieli gatunku. Zgodnie z teorią "haters make me famous" również i oni zostaną jednak zapisani, nieco bardziej szyderczymi głoskami na kartach historii wampirzej kinematografii. Wydawać by się mogło, że do tak zapełnionego filmowego worka, ciężko dodać jeszcze swoje trzy grosze, które nie byłyby tylko i wyłącznie rozmienianiem się na drobne. A jednak! Gdy za wampiry bierze się kultowy amerykański reżyser kina niezależnego można być pewnym, że otrzymamy prawdziwie nietypowe kino. Jim Jarmusch niewątpliwie odświeżył skonwencjonalizowany gatunek, mimo że jego najnowszy film daleki jest od komercyjnych chwytów.

"Tylko kochankowie przeżyją" otwiera fantastyczne intro, zwiastujące prawdziwą wizualną ucztę, przy której z każdą kolejną minutą filmu, coraz wygodniej będziemy się rozsiadać. Oto w takt psychodelicznej wersji hitu Wandy Jackson - królowej rockabilly, Jarmusch prezentuje nam parę głównych bohaterów. Wyborne ujęcia z lotu ptaka wrzucają nas w przestrzeń, która bardziej może przypominać siedlisko bohemy artystycznej niż wampirów, z którymi Tilda Swinton i Tom Hiddleston mają wizualnie niewiele wspólnego. Jedynie przerażająco blada cera, może wskazywać, że coś jest na rzeczy...

Stylistyka odgrywa zresztą w filmie Jarmuscha niebagatelną rolę. Odgradza grubą kreską przygody niezwykłych kochanków od innych opowieści o wampirach. Nie ma tu wartkiej akcji, dramatycznych scen z upuszczaniem krwi, ani wiktoriańskiego, chłodnego klimatu. Sceny upojenia krwią (pitą z eleganckich kieliszków) przypominają bardziej narkotykowy trip, aniżeli brutalne, przepełnione erotyzmem ataki chociażby Draculi. Jest to niewątpliwie odważny krok, szczególnie obecnie gdy przyzwyczajono nas do tego, że wampir to postać efekciarska, która ma rzucać się w oczy. Tymczasem Adam (Hiddleston) i Ewa (Swinton) przemierzają od wieków ziemię, przy czym coraz bardziej boli ich kolejny dzień, gdy cywilizacja zombie, czyli normalnych ludzi, rozczarowuje coraz bardziej, a oni zmuszeni są w takim świecie funkcjonować.

"Tylko kochankowie przeżyją" to niezwykle wyrazisty dramat egzystencjalny, w którym z każdego kadru wyziera poczucie końca, upadku i bezsilności wobec nadchodzącego jutra. Jarmusch jest tu jak zwykle zresztą wielkim humanistą. Jego wampiry to nie krwiożercze bestie, ale postaci przepełnione swoimi emocjonalnymi rozterkami, czujące świat i zainteresowane jego kształtem. Mimo niechęci jaką Adam darzy zombie, jest wielkim intelektualistą, który docenia zdobycze nauki, pchające świat do przodu. Miesza w sobie dwa porządki, z jednej strony bowiem napędza go świat i jego aspekty, z drugiej zaś ciągle widzi przykłady jego upadku. Szczególnie widoczne jest to w znakomitych kompozycyjnie ujęciach, które podkreślają upadek Detroit - miasta symbolizującego niegdysiejszą potęgę gospodarczą, a teraz będącego jedynie wrakiem i nikłym śladem dawnej potęgi. Podróż przez wieki jaką fundują nam główni bohaterowie daje nam jednak pewną nadzieję: poczucie upadku charakterystyczne jest dla każdej epoki, a jedynie dzięki tak bolesnemu upływowi czasu, można odbudować otaczający nas świat na nowo. 


Nowy film Jarmuscha to przede wszystkim senny, odrealniony klimat, który pochłania nas bez reszty. Nostalgia wampira angażuje widza, który nieświadomie daje się zabrać w tą depresyjną podróż przez wieki, gdzie najgłębsze rozmowy o życiu odbywa się przy znakomitej muzyce, jedząc lody z krwi i grając w szachy. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz