Motyw wampira towarzyszy kinematografii
niemalże od początków jej istnienia, systematycznie powracając w
coraz to nowej formie. Znamienny jest fakt, że nawet przeszło 90
lat po premierze, jednego z najbardziej cenionych wampirycznych
obrazów - Nosferatu - symfonia grozy, krwiopijcy nadal mają się w
kinie bardzo dobrze. Jednakowoż jako że zmieniła się sama
publika, to również obraz wampira uległ zmianie. Z jednej strony
chroni nas to przed monotematycznością, z drugiej zaś...grozi
popadaniem w niepotrzebne skrajności. Wodą na młyn publiczności
miłującej się w sarkaniu i kręceniu nosem są szczególnie
współczesne wampiryczne wariacje.
Wielbimy Maxa Schrecka, Christopher'a
Lee czy Gary'ego Oldmana w rolach panów lubujących się w ludzkiej
krwi. Na drugim biegunie jest gdzieś niepocieszony Robert Pattison i
reszta obsady Zmierzchowej sagii, którą przeważająca część
społeczeństwa uważa za potwarz dla innych bladolicych
przedstawicieli gatunku. Zgodnie z teorią "haters make me
famous" również i oni zostaną jednak zapisani, nieco bardziej
szyderczymi głoskami na kartach historii wampirzej kinematografii.
Wydawać by się mogło, że do tak zapełnionego filmowego worka,
ciężko dodać jeszcze swoje trzy grosze, które nie byłyby tylko i
wyłącznie rozmienianiem się na drobne. A jednak! Gdy za wampiry
bierze się kultowy amerykański reżyser kina niezależnego można
być pewnym, że otrzymamy prawdziwie nietypowe kino. Jim Jarmusch
niewątpliwie odświeżył skonwencjonalizowany gatunek, mimo że
jego najnowszy film daleki jest od komercyjnych chwytów.
"Tylko kochankowie przeżyją"
otwiera fantastyczne intro, zwiastujące prawdziwą wizualną ucztę,
przy której z każdą kolejną minutą filmu, coraz wygodniej
będziemy się rozsiadać. Oto w takt psychodelicznej wersji hitu
Wandy Jackson - królowej rockabilly, Jarmusch prezentuje nam parę
głównych bohaterów. Wyborne ujęcia z lotu ptaka wrzucają nas w
przestrzeń, która bardziej może przypominać siedlisko bohemy
artystycznej niż wampirów, z którymi Tilda Swinton i Tom
Hiddleston mają wizualnie niewiele wspólnego. Jedynie przerażająco
blada cera, może wskazywać, że coś jest na rzeczy...
Stylistyka odgrywa zresztą w filmie
Jarmuscha niebagatelną rolę. Odgradza grubą kreską przygody
niezwykłych kochanków od innych opowieści o wampirach. Nie ma tu
wartkiej akcji, dramatycznych scen z upuszczaniem krwi, ani
wiktoriańskiego, chłodnego klimatu. Sceny upojenia krwią (pitą z
eleganckich kieliszków) przypominają bardziej narkotykowy trip,
aniżeli brutalne, przepełnione erotyzmem ataki chociażby Draculi.
Jest to niewątpliwie odważny krok, szczególnie obecnie gdy
przyzwyczajono nas do tego, że wampir to postać efekciarska, która
ma rzucać się w oczy. Tymczasem Adam (Hiddleston) i Ewa (Swinton)
przemierzają od wieków ziemię, przy czym coraz bardziej boli ich
kolejny dzień, gdy cywilizacja zombie, czyli normalnych ludzi,
rozczarowuje coraz bardziej, a oni zmuszeni są w takim świecie
funkcjonować.
"Tylko kochankowie przeżyją"
to niezwykle wyrazisty dramat egzystencjalny, w którym z każdego
kadru wyziera poczucie końca, upadku i bezsilności wobec
nadchodzącego jutra. Jarmusch jest tu jak zwykle zresztą wielkim
humanistą. Jego wampiry to nie krwiożercze bestie, ale postaci
przepełnione swoimi emocjonalnymi rozterkami, czujące świat i
zainteresowane jego kształtem. Mimo niechęci jaką Adam darzy
zombie, jest wielkim intelektualistą, który docenia zdobycze nauki,
pchające świat do przodu. Miesza w sobie dwa porządki, z jednej
strony bowiem napędza go świat i jego aspekty, z drugiej zaś
ciągle widzi przykłady jego upadku. Szczególnie widoczne jest to w
znakomitych kompozycyjnie ujęciach, które podkreślają upadek
Detroit - miasta symbolizującego niegdysiejszą potęgę
gospodarczą, a teraz będącego jedynie wrakiem i nikłym śladem
dawnej potęgi. Podróż przez wieki jaką fundują nam główni bohaterowie daje nam jednak pewną nadzieję: poczucie upadku charakterystyczne jest dla każdej epoki, a jedynie dzięki tak bolesnemu upływowi czasu, można odbudować otaczający nas świat na nowo.
Nowy film Jarmuscha to przede wszystkim
senny, odrealniony klimat, który pochłania nas bez reszty.
Nostalgia wampira angażuje widza, który nieświadomie daje się
zabrać w tą depresyjną podróż przez wieki, gdzie najgłębsze
rozmowy o życiu odbywa się przy znakomitej muzyce, jedząc lody z
krwi i grając w szachy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz