Kiedy trzy lata temu premierę
miała pierwsza część I spit on your grave (a właściwie druga, jeżeli
liczyć oryginał) zapewne niewielu spodziewało się po tym filmie tak dużej dawki
przemocy zarówno fizycznej jak i seksualnej. Podgatunek gore jakim jest rape
and revenge to w końcu relikt przeszłości. Typowy dla lat 70 kiedy kino
gore dopiero pokazywało swoje nieobliczalne oblicze, starając się nieświadomych
widzów "oczarować" olbrzymią ilością krwi, nagości i flaków. W
przypadku filmów rape and revenge...oczarowywano szczególnie nagością.
Wszystkie filmy do których można było przypiąć tą łatkę dały się opisać bardzo
prosto. W części pierwszej główna bohaterka trafiała najczęściej w ręce
obskurnych hillbillies, którzy pastwili się nad nią, gwałcąc i
torturując, po to by następnie pozostawić na pewną śmierć. Kobiecie zawsze
udawało się jednak przeżyć i wrócić do zdrowia, po to by w ostatniej części
filmu pozbawić życia wszystkich swoich gwałcicieli. Najczęściej w bardzo krwawy
i malowniczy sposób. Znamienny jest fakt, że w dzisiejszych czasach, gdy pełne
przemocy horrory są na porządku dziennym, niewielu zdecydowało się na
przywrócenie tej kontrowersyjnej odmiany najkrwawszego kina grozy, w której
dominuje przede wszystkim seks. Ze współczesnych filmów, założenia rape and
revenge najlepiej wypełniają: Ostatni dom po lewej, który jest
remake'iem klasycznego filmu Wesa Cravena z 1972r, pod tym samym tytułem, a
także właśnie dwie części I spit on your grave. Czyżby twórcy dostrzegli
krwawy potencjał tego typu historii? czy może sequel remake'u jest już tylko
zwykłym, chociaż nadal krwistym odgrzewanym kotletem?
Sama
historia nie ma nic wspólnego z poprzednimi częściami, oprócz ogólnego zarysu
fabuły. Tak więc znowu mamy szczupłą i niezwykle delikatnej urody białogłowę,
która na swojej drodze spotka złych mężczyzn. Tym razem główną bohaterką jest
Katie, młoda amerykanka która próbuje swoich sił w modelingu. Usiłując
wzbogacić swoje portfolio umawia się na spotkanie z fotografem, który obiecuje
jej darmowe zdjęcia. Sama sesja zaczyna jednak zmierzać w coraz bardziej
niebezpiecznym kierunku. Katie, spłoszona przez mężczyznę, który proponuje jej
wykonanie nagich zdjęć, ucieka i stara się zapomnieć o całej sytuacji. Koszmar
jednak się nie kończy. Dziewczynę odwiedza w nocy, mający problemy psychiczne
brat fotografa. Gwałci kobietę, a następnie zabija, usiłującego jej pomóc
sąsiada. Po wszystkim, dostrzegając wagę swoich czynów, zwraca się po pomoc do
swoich bardziej rozumnych braci. Mężczyźni preparują dowody, zrzucając winę za
zbrodnię na kobietę, a następnie wywożą ją do rodzinnej Bułgarii, gdzie jej los
będzie już przesądzony.
Można
podejrzewać, że to nieoczekiwanie udany remake z 2010roku utwierdził twórców w
przekonaniu, że można wejść dwa razy do tej samej rzeki, osiągając podobny
sukces. Niestety o ile trzy lata temu Steven R. Monroe potrafił obudzić w widzu
szereg różnych emocji, od współczucia, przez złość, aż po obrzydzenie, tym
razem zapewnił sobie jedynie uśmieszek politowania i ciche nucenie przez widza
hitu pani Rodowicz "Ale to już było...". Gwoli nowości postanowił jedynie pomieszać
proporcje, a także wrzucić kilka nośnych wątków społecznych. Mamy więc
przestrogę dla młodych i niedoświadczonych dziewczyn, które za wszelką cenę
próbują zostać modelkami, a także wątek handlu żywym towarem, tym razem w dużo
bardziej ekstremalnych celach. Warto jednak zauważyć, że o ile w przypadku
pierwszej części sceny krwawej zemsty zdecydowanie zdominowały akt gwałtu, o
tyle tym razem fizyczne poniżenie głównej bohaterki zostało zaakcentowane
mocniej niż jej bezpardonowa vendetta. Z psychopatyczną czułością reżyser raczy
nas różnej formy seksualną dominacją mężczyzn nad Katie, podczas gdy jej
wyrównanie rachunków zadziwiająco szybko mija.
Mimo
że oryginał trudno uznać za szczególnie udany film, miał to czego nie ma żadna
ze współczesnych wersji. Ten swoistego rodzaju brud, który sprawiał, że ciężko
było oglądać zarówno cierpienie kobiety jak i jej późniejszą zemstę. Aspekt
czysto estetyczny odgrywał również niebagatelną rolę. Żaden z bohaterów nie
grzeszył urodą, co dodatkowo potęgowało uczucie obcowania z najgorszą formą
patologii. Już nie tylko czyny mężczyzn, ale i sam wygląd zniechęcał i wzmagał
współczucie dla głównej bohaterki. W dzisiejszej odmianie rape and revenge
nie tylko oprawcy, ale i miejsce kaźni muszą być w odpowiedni sposób
podrasowane wizualnie. Trzeba jednak przyznać, że o ile Monroe powtarza się, co
więcej nie unika sporych niedorzeczności fabularnych, ale na to można przymknąć
oko (w końcu obcujemy z ekstremalnej formy rozrywką [?]) o tyle udało mu się
wykreować całkiem niezwykły klimat prowincjonalnej Europy, znany chociażby z Hostelu.
Wrzucenie ukrywającej się Katie do kanałów również można uznać za ciekawy
zabieg wizualny, pogłębiający klimat osaczenia, a także samotności głównej
bohaterki, która musi pomścić swoje krzywdy na własną rękę.
Jaki
w końcu jest ten drugi raz z inną, ale w gruncie rzeczy tą samą historią?
Zdecydowanie słabszy niż pierwsze zmierzenie się z oryginałem. Sporą przeszkodą
w odpowiednim odbiorze filmu jest sama aktorka, grająca Katie. Sarah Butler,
wcielająca się w postać ofiary z remake'u, potrafiła być wiarygodna zarówno
jako poddana niewyobrażalnemu cierpieniu bohaterka, jak i krwawo rozprawiająca
się ze swoimi oprawcami morderczyni. Tymczasem Jemma Dallender sprawie, że owszem, współczujemy jej bohaterce, ale nie potrafimy się z nią
utożsamić, przez co odchodzi ona w zapomnienie niedługo po seansie. Niemniej jednak
spragnieni ekstremalnych wrażeń widzowie, których nie interesują psychologiczne
niuanse mogą śmiało sięgać po najnowszą pozycję z nurtu rape and revenge.
Odpowiednia ilość realistycznych tortur zaspokoi nawet najbardziej krwawe
gusta. Oczekującym gatunkowego powiewu świeżości polecam powrót do historii.
0 komentarze:
Prześlij komentarz