czwartek, 23 lipca 2015

Znalezione nie kradzione - recenzja książki

Nazwisko Stephena Kinga jest niczym magnes dla czytelników. Bez względu na fabułę, książka opatrzona tymi danymi osobowymi, szybko zniknie z półek księgarni. Czy słusznie? Nie do końca. Mistrz literatury grozy swoją najnowszą książką, potwierdza niechcianą prawdę: dziś jest już tylko atrakcyjnym nazwiskiem.

Prędkość z jaką King wydaje swoje kolejne książki, zadziwia czytelników jak świat długi i szeroki. Dopiero co, mogliśmy wyczekiwać na premierę kontynuacji „Lśnienia”, czyli „Doktora Sen”, nie mówiąc już o „pierwszym kryminale mistrza grozy” – „Panu Mercedesie”. Obecnie jesteśmy z kolei już w ponad miesiąc po premierze kontynuacji tej drugiej historii. „Znalezione nie kradzione” to kolejne podejście Kinga do materii kryminału. Czy bardziej udane od zeszłorocznego „Pana Mercedesa”? Nie do końca.

Akcję rozpoczyna scena z przeszłości, kiedy to trójka drobnych złodziejaszków zabija poczytnego niegdyś pisarza, który przeszedłszy na emeryturę odciął się całkowicie od świata. Okazuje się, że w grupie przestępców jest jedna osoba, której zależy na czymś więcej niż tylko szybkim wzbogaceniu się. Morris Bellamy to fan twórczości pisarza, który zdecydował się wkroczyć na morderczą ścieżkę, nie tylko po to aby ukarać autora za obranie takiego a nie innego twórczego kierunku, ale także aby zgarnąć jego dotąd niepublikowane utwory dla siebie…Dalszy los Bellamy’ego i ukradzionej przez niego unikatowej twórczości już wkrótce splecie się z życiem kolejnego miłośnika literatury…

Stephen King znany był z wymyślania pełnokrwistych, wielowymiarowych i po ludzku ciekawych postaci, które przeżywały mrożące krew w żyłach, paranormalne historie, pokazujące jak może wyglądać życie codziennego gdy wkroczy w nie groza. King był mistrzem postaci, które nie tylko przerażały, ale i musiały zmagać się z przerażeniem, przez co wzbudzały naszą sympatię, litość. Co się stało z tym wielkim znawcą ludzkiej psychiki, że teraz jego bohaterowie wręcz rażą powtarzalnością?

Już „Pan Mercedes” był jedną wielką kalką dotychczasowych dokonań mistrzów kryminału. „Znalezione nie kradzione” staje się w tym momencie niemalże kalką kalki. Bohaterowie zdają się być jedynie szablonami, w które King nie wpisał absolutnie nic, co by je wyróżniało poza ramy, w którymi się znajdowały. Emerytowany glina, który nie może rozstać się z zawodem, główny antagonista, którego nie determinuje nic oprócz głównej obsesji, a na końcu waleczny dzieciak, który nie boi się niczego, nawet w obliczu największej tragedii.

Całość mogłaby uratować jeszcze wartka fabuła, która przykryłaby niedoskonałości psychologiczne. Mogłaby, ale nie uratowała. Na każdej stronie tej powieści widać, że King tym razem wybitnie nie czuje swojej historii. A szkoda, ponieważ pomysł wyjściowy był szalenie pasjonujący. Fascynacja literaturą, sprowadzona do patologicznej obsesji to temat niezwykle głęboki, który porusza najmroczniejsze struny ludzkiej osobowości. Temat wydawać by się mogło stworzony wprost dla Kinga. Kinga, który zrobił z tego wydmuszkę, która ani nie jest trzymającym w napięciu kryminałem, ani satysfakcjonującą psychologicznie książką. Lubicie oklepane historie, w których wszystko toczy się jak po sznurku do zakończenia znanego od pierwszej strony książki? Proszę bardzo. Całość tylko dla wytrwałych, albo zagorzałych fanów autora.

0 komentarze:

Prześlij komentarz