wtorek, 15 maja 2012

Mroczne Cienie - recenzja

Tłumy - tym jednym słowem można podsumować ilość osób na pokazie przedpremierowym. Każda osoba miała jakieś marzenie dotyczące tego filmu. Jedni czekali na bajkę dla dzieci, inni na psychodeliczny horror dla dorosłych. Co dostali?

Mroczne Cienie to historia człowieka zniszczonego przez zakochaną w nim czarownice. Człowiek ten traci swoją ukochaną, rodziców a sam zostaje najpierw zamieniony w wampira a później pogrzebany żywcem w ziemi. Po paru stuleciach gdy robotnicy niechcący odkopują jego trumne ten uwalnia się z jednym tylko zamiarem... nie, nie zemsty. Po prostu chce dalej zarządzać rodzinnym imperium. Niestety jego posiadłość zamieszkują już jego potomkowie, a wspomniana wcześniej wredna czarownica praktycznie do zera zniszczyła jego ukochaną firmę. Trzeba więc coś zadziałać.

Scenariusz i logika całej produkcji jest chyba najsłabszą stroną filmu. Zresztą trzeba się było na to przygotować, ponieważ filmy Tima Burtona stawiają raczej na indywidualności bohaterów i pewien bajkowy przepych niż na sensowną fabułę.

Mamy tutaj zdecydowany nawał zbędnych wątków i drobnych nieścisłości - do tego skonstruowany w taki sposób - że nie wiadomo komu ten film polecić. Z jednej strony jest tutaj niesamowity klimat żywcem wyjęty z legend i powieści dla dzieci. Z drugiej jest dużo śmierci i seksu lub zdecydowanie mocnych odniesień do "robienia laski". Przez cały seans nurtowało mnie pytanie: dla kogo to jest? Dla dzieci może być za straszne i zbyt demoralizujące, dla dorosłych za lekkie i zbyt nijakie. Do tego praktycznie każdy wątek jest tutaj maksymalnie spłycony i zrobiony na szybko - ale nie ma się co dziwić, skoro jest to przeniesiony serial (było ich kilka!) - więc dostaliśmy po prostu szybki i skoncentrowany lot po całej historii.

Kwestia aktorska to już zupełnie inna historia. Każda rola jest wybitnie obsadzona i wprost nieskazitelnie zagrana - Helena Bonham Carter w roli lekarki na kacu, Michelle Pfeiffer jako godna i wyniosła dziedziczka rodu, Eva Green jako zła czarownica (te ruchy szyi, to trzeba zobaczyć) czy olśniewająca i niesamowicie zmysłowa (na boga ona ma 15 lat!) Chloë Grace Moretz - szczególnie na samym początku filmu.

Na osobny akapit zasługuje rola Johnnego Deppa który jak dla mnie stworzył najlepszą kreację wampira od czasu Nosferatu. Sposób w jaki ów wampir się zachowuje jest może nieco parodystyczny i wymaga tego rola, jednak już to co wniósł sam aktor do postaci - to istna poezja. Grymasy, wymachiwanie długimi palcami czy tępe spojrzenie. Tutaj kolejny raz Johnny pokazał że on nie "gra" a "zaczyna być". W tym filmie widać to doskonale.

Warstwa dekoracyjna to już czysty Burton. Gotyckie kolumny, mroczne lasy i nieszablonowo stworzone postacie. Razi tylko sterylność zakurzonego zamku, ale należy na to przymknąć oko. Przecież nie mogli grać w kilometrze kurzu.

Zagraniczne recenzje stwierdzają że film jest nudny. Nie jest to prawda, już dawno 2h nie zleciały mi tak szybko.

Generalnie warto wydać pieniądze na bilet, chociaż w filmie czegoś zabrakło. Niestety trudno powiedzieć czego, dla mnie przede wszystkim jasno ustalonego odbiorcy dla którego jest robiony film.

Ale zdecydowanie warto. Tak wspaniałych kreacji aktorskich nie zobaczymy pewnie jeszcze długo. No i są piersi Evy Green.

0 komentarze:

Prześlij komentarz