poniedziałek, 28 stycznia 2013

"Sąsiad" - opowiadanie

 
 Z zawodu jestem lekarzem. O mojej przeprowadzce w te okolice zadecydował awans w pracy oraz - dzięki większej powierzchni mieszkalnej - możliwość rozwijania moich medycznych zainteresowań.
 
 
 
 W poprzednim mieszkaniu wciąż coś zakłócało mój spokój i nie mogłem skupić się na niczym, nie mówiąc już o życiu prywatnym ,którego prawie nie miałem. Tutaj jest cisza... Spokój... Wymarzone miejsce... Tak, to pierwsze co przemknęło mi przez myśl, gdy z radością stanąłem przed swym nowym domem, trzymając w dłoni pobłyskujący od słońca klucz.
 
W moim sąsiedztwie było tylko kilka innych domów. Resztę zajmowały lasy i pola... Aż po sam horyzont. Przestudiowałem dokładnie okolice zanim zdecydowałem się na zakup. Tak bardzo nie lubiłem hałasu. Może dlatego wciąż byłem sam.
 
Mój ostatni związek zakończył się olbrzymią kłótnią. Emma - bo tak miała na imię moja narzeczona - potrafiła krzyczeć bez powodu, o dosłownie każdą rzecz. Krzyczała coraz częściej; kłóciła się zajadle. Wymyśliła nawet, że skoro nie opowiadam jej nigdy o swojej pracy, to na pewno ją zdradzam. Pffff, to, że nie jestem jednym z tych, którzy radośnie zwierzają się ze wszystkiego na portalach społecznościowych lub  osobą z wielkim neonowym napisem na czole: ,,EJ, POPATRZ NA MNIE! JESTEM WAŻNY", nie znaczy wcale, że muszę od razu być niewierny. Jestem po prostu... niezbyt otwarty do ludzi - tyle. A moja praca... Cóż, bycie chirurgiem nie należy do najciekawszych i najmilszych zawodów świata, żeby o nim opowiadać.
 
Mimo tłumaczeń wciąż nie rozumiała. A potem ode mnie odeszła... Również niezbyt cicho...
Westchnąłem i podszedłem do drzwi frontowych . Otworzyłem je spokojnie i z radością. Uchyliły się bezgłośnie.

Rano obudziło mnie szczekanie psa na podwórku . Przeliczyłem się co do obiecywanej mi tu ciszy. Niechże to bydlę się przymknie!
Przewróciłem się na drugi bok, jednak wciąż nie mogłem zasnąć, zwlekłem się więc na dół do kuchni zrobić śniadanie i przejrzeć najnowsze wiadomości w porannej gazecie. Wypadek, grabież, zabójstwo... krzyżówka. Prawdę mówiąc, tylko ona była interesująca dla mnie w całym wydaniu tej gazety. Zdjęcia zwłok już mnie nie poruszały jak przed laty, gdy zaczynałem swoją przygodę z medycyną. Nie ma mowy, by przy "zabawie w lekarza" nie natknąć się na śmierć, więc dla człowieka takiego jak ja nie było to nowością .
Pies sąsiada wyrwał mnie z toku myślowego głupawym poszczekiwaniem. Wzbierał we mnie gniew. Postanowiłem się przejść.

Zamknąłem dom i ruszyłem w stronę furtki . Nagle zobaczyłem (a zaraz potem usłyszałem) sprawcę mojej porannej udręki, wychylającego się zza krat płotu między moim domem a domem sąsiada. Już miałem coś powiedzieć, lecz wtedy ujrzałem wesołą twarz właściciela psa wychodzącego zza domu.

- Dzień dobry, dzień dobry! - Wykrzyknęła twarz. - Witam szanownego sąsiada!

- A, dzień dobry - odpowiedziałem, choć w myślach miałem zupełnie co innego do powiedzenia.

- Wychodzi na to, że będziemy sąsiadami! Jestem Gregory. Gregory Thempton.

- Scott Derby. Miło mi poznać, ale właśnie wybieram się na mały spacer, więc...

- O! To się znakomicie składa, bo ja właśnie miałem zamiar  wyprowadzić Iffy'ego! To może poszlibyśmy razem? Pokazałbym panu okolicę i przedstawił pana innym z sąsiedztwa?

Spojrzałem z lekką niechęcią na wilczurowate bydlę , machające radośnie ogonem.

- Oczywiście... Z przyjemnością...

Greg okazał się być miłym i otwartym, lecz bardzo hałaśliwym człowiekiem. Reszta sąsiedztwa przyjęła mnie raczej dobrze. Chyba nawet zbyt dobrze, bo razem z Gregorym postanowili zorganizować razem imprezę z okazji mojego przybycia.

Tak.
W domu Grega.
Tak.
Wyszedłem wcześniej.

Jest godzina 2:40 a oni dalej nie przestają. Mój mózg zaraz eksploduje od hałasu. Poczekam do 3:00.

Jest godzina 4:00 i nadal nie przestali. Znów moje cholerne tiki nerwowe. Chodzę bez konkretnego celu po pokoju.

Godzina 7:00. Cisza. Zasnąłem na fotelu godzinę temu. Właśnie obudziło mnie ujadanie. Może to tylko na początku tak jest? Może za jakiś czas przestanie? Nie mogę dać się ponieść mojej słabości. Czas pokaże. 
* * *

Minął już tydzień od momentu, gdy się tu wprowadziłem. Bez zmian. Co ranek jestem budzony przez wycie opasłego kundla i przez podśpiewywanie mojego zbyt głośnego sąsiada. Ta okolica przestaje mi się podobać, tym bardziej, że jest w niej coś... Coś dziwnego... Nie boję się ale zaczyna mnie to irytować... Muszę się przejść.

Tego ranka psisko sąsiada nie zaszczekało. Byłem szczęśliwy mogąc obudzić się w sobotę o 11:00. Byłem pewien, że już nic nie może zepsuć mi tego jakże wspaniałego dnia, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. To był Greg. Wyglądał na bardzo zatroskanego. Iffy zniknął. 
Zaprosiłem go do środka i tam przy kawie opowiedział mi, że nie ma pojęcia jak się to stało . Wciąż powtarzał, że to niemożliwe, że to nie powinno było mieć miejsca... Wyglądało na to, że Iffy był jedynym prawdziwym przyjacielem mojego drogiego sąsiada. Greg opowiedział mi o wszystkich latach spędzonych z tym zapchlonym kumplem. Okazało się, że Iffy był prezentem od jego zmarłej żony. Zobaczyłem rozpacz w oczach sąsiada. Ten człowiek był tak bardzo smutny i samotny...
* * *

Iffy się nie znalazł. Minął już tydzień odkąd zniknął, lecz nadal nie jestem w stanie zasnąć. Mój sąsiad opłakiwał psa tak intensywnie, że ściany u mnie w domu dygotały. I tak dzień w dzień. Moja wewnętrzna fobia rośnie z każdą sekundą. Coraz bardziej mnie to irytuje.

Rano, wychodząc do pracy, natknąłem się na mojego sąsiada. Siedział na swoim podjeździe i na zmianę wzdychał i zastygał w bezruchu jak posąg, bezmyślnie wpatrzony w ziemię. Postanowiłem zadziałać coś w kwestii jego smutku. To trwało już cholerny tydzień! Trzeba było coś z tym zrobić. Podszedłem do niego i delikatnie położyłem dłoń na jego ramieniu. Porozmawialiśmy chwilę. Poleciłem mu stosowany przeze mnie dość niedawno - aż do chwili rozstania z Emmą - antydepresant. Ma przyjść do mnie wieczorem po pracy i go odebrać. Nareszcie! Ciszo - nadchodzę...

Jest ranek. Obudził mnie dzwonek do drzwi. Za drzwiami stał Greg. Czyżby był zakłopotany? Nie... To coś innego... Czy ja widziałem w jego oczach... strach?Zaprosiłam go do środka.

- Co pana do mnie sprowadza o tak wczesnej porze? Wziął pan wczoraj lek, który panu poleciłem? Lepiej panu?

Gregory nie wyglądał, jakby było mu lepiej. Długo zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu spojrzał mi w oczy i powiedział:

- Tak... Myślę, że tak... - Przerwał i skierował wzrok w okno, a po chwili dodał - ...ale miałem dziwny sen... I... I... Boję się.

Zachęciłem go wzrokiem, by mówił dalej.

- Wczoraj wieczorem oglądałem telewizję i wspominałem sobie moją żonę... I psa. Zrobiło mi się smutno, więc wziąłem to, co pan mi polecił i faktycznie pomogło, więc wziąłem jeszcze więcej... Musiałem przysnąć na kanapie. Śniło mi się, że budzę się w jakimś ciemnym pomieszczeniu - coś jak garaż, wie pan. Na początku nic nie widzę w tej ciemności, ale później mój wzrok powoli zaczyna się przyzwyczajać i widzę coraz więcej... Widzę, że drzwi do garażu są uchylone, widzę stół i jakieś narzędzia, które na nim leżą. Czuję okropny smród padliny. Nie mogę się ruszyć... Jestem związany. Nie mogę krzyczeć. A potem nagle widzę... Widzę zwłoki! Zwłoki Iffy'ego leżą częściowo zakryte jakąś płachtą, a tuż obok... To straszne... Ale chyba... Chyba ludzka, chuda ręka! Byłem przerażony tym bardziej, że usłyszałem czyjeś zbliżające się kroki. Nagle poczułem, że chyba coś mam w tylnej kieszeni spodni i to był mój scyzoryk, więc sięgnąłem po niego, rozciąłem pęta i nawet zdążyłem uciec przez uchylone drzwi garażu, ale kiedy dostałem się poza garaż... Poczułem się jakbym dostał czymś ciężkim w tył głowy! I obudziłem się u mnie w łóżku...

Mój sąsiad wyglądał na poważnie przestraszonego. Uniosłem brwi i przez chwilę milczałem. Nie doceniłem go. Mógłby pisać książki. Szczerze, nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. Powiedziałem jednak:

- Więc... Miał pan koszmar... Rozumiem. Pewnie widok iffy'ego tak pana poruszył?

- Nie... Nie to najbardziej mnie przestraszyło... - Zawiesił głos. - Najbardziej przeraziło mnie to, że od rana nie mogę znaleźć mojego scyzoryka. Ja wiem, że to głupie, ale przez ten sen nie jestem w stanie normalnie myśleć.

Coraz bardziej zadziwiał mnie ten człowiek. Chyba każdy w życiu miał koszmar, który przeżył jakby to działo się naprawdę. Tylko, że ten jeden człowiek wciąż wierzy, że to była prawda... No cóż. Znów nie wiedziałem co powiedzieć.
Pocieszyłem go, że to pewnie z nadmiaru uczuć po zaginięciu psa, a scyzoryk na pewno jest gdzieś w domu, bo przecież sąsiad prawie się z niego nie ruszał odkąd zaginął Iffy. Zacząłem się o niego niepokoić, więc zapisałem mu większą dawkę proszku uspakajającego i kazałem odpocząć. Zapewniłem, że niedługo wszystko powinno się uspokoić.
Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu... Mam nadzieję, że już niedługo skończą się moje i jego problemy.

Zamknąłem za nim drzwi i skierowałem się w stronę barku.

Obracając w dłoniach scyzoryk Grega uśmiechałem się i myślałem:

"Spokojnie drogi sąsiedzie... Jeżeli tym razem zechcesz zostać ze mną nieco dłużej, niż wczorajszej nocy, gwarantuję, że dołączysz na wieki do swego psa...

...i do Emmy."

Nie lubię hałasu...
 
(Autorką opowiadania jest Olivia Hyska. Kopiowanie i rozpowszechnianie opowiadania bez zgody autorki jest zabronione.)

0 komentarze:

Prześlij komentarz